CAMINO DE SANTIAGO
medytacja w drodze
Wróciliśmy do domu po 5 tygodniach i 607 km wędrówki szlakiem Św. Jakuba – Camino de Santiago, na północy Hiszpanii. Zapewne w najbliższych tygodniach i miesiącach to doświadczenie będzie się jeszcze integrowało w moim sercu i będzie przynosiło nowe refleksje. Teraz jednak, tuż po zakończeniu wędrówki, kiedy jeszcze nie zniknęły odciski i cały czas bolą mięśnie chcę uchwycić unikalność tej przygody, na świeżo i najbardziej prawdziwie, jak to dzisiaj odczuwam.
O Camino napisano wiele książek, nakręcono filmy, w internecie są setki filmików pokazujących jak różnie ludzie przeżywają tą pielgrzymkę. Dla niektórych to doświadczenie religijne, dla innych duchowe, jeszcze innych towarzyskie czy fitnessowe. Ja chciałem się przejrzeć w Camino, zobaczyć jak mój umysł i ciało będą reagować na nowe bodźce, na długotrwały wysiłek, na ból i dyskomfort maszerowania wielu kilometrów, codziennie w słońcu i upale. Chciałem przejrzeć się w ludziach, których dziesiątki spotykasz każdego dnia, często bez możliwości komunikacji z nimi ze względu na bariery językowe czy zwykły brak czasu. Wiedziałem, że wejście na szlak i wychodząc jednocześnie poza rutynę codzienności da mi szansę przyjrzeć się życiu inaczej, poza przewidywalnością, poza ciepłym łóżkiem, poza kontrolą i poza autopilotem, który tak często zarządza naszymi wyborami.
Camino przerosło moje wyobrażenie o swojej naturze. Pierwszego dnia wędrówki w Burgos, przed siódmą rano na szlaku przywitała się z nami starsza kobieta – Charleene ze Szwajcarii. Byłem świadom, że spotkam wiele dojrzałych wiekowo osób, ale nie byłem przygotowany na to, że ktoś taki może być w drodze już 70 dni idąc ponad 1200 km. Później w kolejnych dniach i tygodniach wędrówki, kiedy pojawiał się ból, zmęczenie, odciski czy zwątpienie zawsze wtedy przywoływałem w duszy Charleene – jeżeli ona daje radę, to ja też dam. Dziękuję Charleene – byłaś i jesteś inspiracją.
Dzisiaj widzę jak mocno Camino przypomina nasze życie „w pigułce”. Na Camino rzeczy dzieją się szybko, codziennie mamy nowy cel – etap do przejścia, co dzień śpimy gdzie indziej, jemy coś innego, odnajdujemy nowe mięśnie, ścięgna i inne tkanki, które teraz wezwane do ekstremalnego wysiłku krzyczą poprzez ból – jestem i dam Ci w kość. Podobnie jak w życiu, na Camino pojawiają się nowi ludzie, nowe emocje, problemy czy nadzieje. Przyjrzyjmy się zatem symbolice kilku, dla mnie istotnych aspektów będących ważną częścią wędrówki:
DROGA – (w jęz. hiszpańskim to właśnie Camino) jest w tej wędrówce „życiem w pigułce” i główną Bohaterką. Podobnie jak w życiu jesteśmy często pochłonięci rutyną, dni wydają się podobne. Mimo to idziemy do przodu. Każdy krok, każdy wybór zbliża nas do celu, do końca. W którymś momencie zauważasz, że Droga – Camino nabiera własnej tożsamości w Twoim umyśle. Staje się swoistą „istotą”, z którą musisz współpracować. Trudno myśleć o „pokonaniu” tej Drogi, bo w takim stanie umysłu, chcąc nad czymś dominować, chyba jej nie „pokonasz”. Możemy nią podążać z szacunkiem do jej humorów, trudów, kształtu czy długości. Camino nie jest tylko drogą …
PLECAK – to nasz bagaż, symbol tego wszystkiego, co nam się wydaje, że w naszym życiu jest niezbędne (z naciskiem na … się wydaje). Camino bardzo szybko weryfikuje to, co naprawdę potrzebujesz. Już w 3-4 dniu plecak staje się tak ciężki, że zaczynasz pozbywać się rzeczy, bez których przeżyjesz. Po tygodniu nie możesz uwierzyć jak niewiele potrzebujesz naprawdę. Prostota i skromność naszych potrzeb jest uwalniająca na wielu poziomach. Nagle przychodzi moment, w którym plecak już się ze mną połączył, wzajemnie się zaakceptowaliśmy, czujesz go, ale nie ciąży. Odrzuciłem wiele tego, co było iluzją jakiejś potrzeby.
LUDZIE – spotykamy ich dziesiątki dziennie. Często śpimy w schroniskach zwanych Albergue, gdzie dzielimy piętrowe łóżka na salach wieloosobowych. Kilkukrotnie zdarzało się, że było nas ponad 20 osób w jednym sypialnym pomieszczeniu. Wtedy jest gęsto od chrapania, chrząkania, kasłania czy kręcenia się na skrzypiących łóżkach – zatyczki pomagają.
Jak w życiu niektórych napotkanych ludzi od razu obdarowujemy sympatią i zainteresowaniem, do innych czujemy dystans czy nawet niechęć. Z niektórymi chcemy wspólnie iść kolejne kilkadziesiąt kilometrów, a inni nas męczą po kilku godzinach. Z niektórymi trudno nam się w ogóle rozstać, ale szanujemy ich tempo, bo idą szybciej i bardziej zadaniowo albo wolniej delektując się detalami krajobrazu, spokojem i ciszą. Podobnie w naszej codzienności, z tą jednak istotną różnicą, że na Camino rzeczy dzieją się szybko. W naszym normalnym życiu ludzie do niego przychodzą na kilka czy wiele lat, potem odchodzą robiąc miejsce na nowe relacje, które obdarzamy zainteresowaniem, przyjaźnią czy miłością. Inni ludzie, zarówno na Camino jak i w życiu, są najbardziej prawdziwym i czasami bezlitosnym zwierciadłem naszej duszy i umysłu. Dlatego na Camino możemy tak szybko i tak prosto dowiedzieć się o sobie rzeczy, które długo pozostają blokowane czy wypierane przez nasz umysł, bo podobno, według tego umysłu, nas nie dotyczą. Warto zatem spotykać ludzi i wsłuchać się w to, co możemy się o sobie nauczyć, a Camino daje do tego niepowtarzalną szansę.
CIAŁO – dość szybko, po kilku dniach wędrówki przychodzi zmęczenie i ból takich części ciała, o których nie wiedziałem, że istnieją. Można być Mistrzem Zen z umysłem jak żyleta, ale jeżeli nie jesteś ponadprzeciętnie wytrenowany, to ciało dość szybko i jasno zakomunikuje swoje potrzeby. Da proste sygnały, że nadużyliśmy jego sprawności. W moim przypadku zacząłem nabierać naturalnego rytmu zrozumienia detalicznych sygnałów mojego ciała po ok 2 tygodniach marszu, czyli ok 300 km. Zaczynasz czuć już po 2-3 godzinach każdego dnia, że dzisiaj moje maksimum to np. 20 km a jeżeli uprę się na 5 czy 8 km więcej, to już przyjdzie zapłacić za to cenę złego samopoczucia wieczorem i słabej kondycji dnia następnego. Wielkim, radosnym zaskoczeniem i odkryciem było dostrzeżenie, że ciało się naprawdę cudownie i szybko regeneruje. Zdarzały się dni, że po dojściu do Albergue (schroniska) zdejmowałem plecak i padałem bez ruchu na łóżko. Nie wierzyłem, że następnego ranka zwlekę się choćby do toalety. Zawsze okazywało się, że ciało było w gotowości i nie mogłem uwierzyć, że tak szybko i tak skutecznie.
CZAS – jeden dzień na Camino to trochę jak ok 3 lata w życiu. Na początku prawie dosłownie i w przenośni uczymy się iść żeby dojść. Potem w bólu i zmęczeniu nabieramy pewnej sprawności w radzeniu sobie na drodze. Potem przychodzi akceptacja i spokój, że wiele już mnie nie zaskoczy i że nauczyłem się już mojej wersji drogi. W końcu dochodzimy do celu ostatecznego. Piękne koło życia – życia w pigułce – ponad 600 km w 27 dni. W życiu przez ok 80 lat przechodzimy inną drogę, mierzoną innymi parametrami i wartościami, niż kilometry, ale jakże czasami przypominają trud setek kilometrów, zmęczenie, obawę i niepewność co jeszcze nasza droga przyniesie. Czas jest mocno
relatywny na Camino. Każdego dnia pierwsze 2-3 godziny od świtu upływają szybko i radośnie, prawie bez zmęczenia i bez bólu. Nawet nie spostrzegamy kiedy mija pierwsze 10 km naszego marszu. Potem czas zwalnia i się rozciąga. Kiedy pojawia się zmęczenie i ból każdy kolejny kilometr wlecze się coraz dłużej. Ostatnie 2-4 km (czyli ok 0,5 – 1 godziny) czasami wydają się dłuższe niż 5-6 godzin od startu o świcie. Trochę jak w życiu – kiedy dzieje się w nim coś dla nas radosnego i wznoszącego czas mija szybko i nam nie przeszkadza. Kiedy robi się trudniej, w życiu pojawia się strach i cierpienie a czas zwalnia i doskwiera. Relatywizm czasu widać i czuć na Camino bardzo wyraźnie.
BUTY – w tej kategorii nie będę się silił na jakieś górnolotne metafory – po prostu dobre buty na Camino są krytyczne i kropka. Źle dobrane obuwie może skutecznie odebrać wszelką radość z wędrówki. Codziennie spotykaliśmy ludzi z bólem stóp, kolan, bioder, z odciskami czy ze skręconymi kostkami, a nawet o kulach – właśnie z powodów źle dobranego obuwia. Ja zabrałem buty, które znacznie wcześniej kupiłem i przetestowałem w terenie. 2 pary naprawdę profesjonalnego obuwia za wysokie kwoty – byłem pewien, że w ogóle jestem już mistrzem w tym zakresie – tyle się przecież naczytałem i tyle spróbowałem. Po tygodniu jedną parę wyrzuciłem, drugą przestałem używać i w końcu kupiłem zwykłe, otwarte sandały z odpowiednio twardym spodem aby zniosły trudy kamienistych, górskich ścieżek. Ciekawie było obserwować wzrok innych pielgrzymów oceniających moje sandałki, bo praktycznie nikt inny (poza wyjątkami na ostatnich kilkudziesięciu kilometrach przed Santiago) nie szedł w takim obuwiu. Dobre buty to naprawdę ważna kwestia. Warto poświęcić czas i środki aby nabyć te właściwe. Ja się nauczyłem, że moje stopy potrzebują w bucie przestrzeni – czyli o min pół numera powinny być większe i mieć szerokie podbicie – ale to naprawdę indywidualna kwestia, osobnicza dla każdego z nas.
POGODA – jak w życiu, bywa różna ale i tak musimy iść do przodu. Oczywiście przyjemniej się wędruje kiedy nie pada lub nie wieje wiatr w twarz. Jednak żeby dojść trzeba iść, nawet kiedy jest niełatwo, mokro, zimno czy upalnie. Na pogodę nie mamy wpływu, podobnie jak na wiele innych elementów zewnętrznych w naszym życiu. Mamy jednak pełen i całkowity wpływ na to jak na te elementy reagujemy. Możemy zatopić się w narzekaniu,
ocenianiu czy gniewie wobec tych elementów albo je po prostu zaakceptować. Różnica może być kolosalna dla naszego umysłu i odbioru rzeczywistości „tu i teraz”. Camino genialnie nas przetestuje w tym zakresie. Możemy utyskiwać na deszcz czy upał i pot, ale i tak stawiasz kolejny krok i kolejny … i kolejny. Dopiero jak zaakceptujesz dyskomfort w drodze czy w życiu, to staje się on bardziej znośny. W końcu przestajesz traktować to jak dyskomfort, a wtedy staje się naturalną częścią naszej ścieżki. Na Camino z pogodą i ukształtowaniem terenu się nie dyskutuje. Możesz iść i narzekać, że jest gorąco i pod górę albo iść pod górę kiedy jest gorąco i podziwiać krajobrazy – to naprawdę prosty Wybór i tylko Twój.
POWIEDZONKA – po kilku tygodniach na Camino ukuliśmy z moją Jolą dwa nowe „powiedzonka”, które fajnie i prawdziwie odzwierciedlają stany naszego ciała:
1 - „syndrom wędrującego bólu” – praktycznie nie ma dnia na Camino żeby Cię coś nie bolało. Jest tylko kwestia gdzie ten ból się tym razem pojawi i jak długo będzie doskwierał. Czasami jest kumulacja i różne miejsca bolą jednocześnie ale są też „dni spokoju”, kiedy boli tylko schodzący duży paznokieć z lewej stopy,
2 - „trzeba to szybko rozchodzić” – w normalnym życiu jak coś boli, to siadamy, czy kładziemy się, utyskujemy, że boli, że źle się czuję i w ogóle … taki biedny jestem, niech mnie ktoś przytuli … Camino jest rozbawione takim podejściem i nie daje przestrzeni na użalanie się nad sobą. Trzeba iść – i jedyne co może pomóc to naprawdę to rozchodzić. Aby ciało i umysł możliwie szybko zaakceptował odczuwany dyskomfort. To jest możliwe i wielokrotnie oboje z Jolą się o tym przekonaliśmy. Może zatem w życiu zamiast tak szybko i łatwo dawać się pochłaniać syndromowi ofiary, dajmy sobie szansę to „rozchodzić”. Przyjmując na klatę, że to mój problem, ja go wygenerowałem i ja musze zaakceptować. Nie chcę być już ofiarą – biorę za własne życie i własne wybory pełną odpowiedzialność.
Camino de Santiago to niebywałe, unikalne doświadczenie. Pewnie za kilka miesięcy, oprócz tęsknoty pojawią się inne, nowe emocje i refleksje. Czekam na nie. Już teraz planujemy w przyszłym roku kolejną wersję Camino, po północnej stronie Pirenejów – tzw Camino del Norte. Już nie możemy się doczekać.
Buen Camino Kochani – w Waszym życiu i na każdej ważnej dla Was Drodze!
Darek/ SAMADHI