top of page

MAHA KUMBH MELA 2025
NAJWIĘKSZE ZGROMADZENIE DUCHOWE
W HISTORII LUDZKOŚCI

Niewiarygodne połączenie surrealizmu z siłą wiary

20250301_104822.jpg

Kiedy zacząłem myśleć o artykułach z moich podróży do duchowości to przychodziły mi do głowy buddyjskie klasztory w górach Tybetu, animizm plemion Papui, szamanizm dżungli amazońskiej czy filozofia jogi w aszramie. Nigdy jednak nie wyobrażałem sobie, że doświadczę 9 dni w jednym miejscu, w gronie wielu milionów istot ludzkich szukających ukojenia i oczyszczenia duchowego.

                                                                             

Przyszła jesień 2024 roku i w ostatniej chwili zmieniliśmy z Jolą cel naszej corocznej, styczniowej podróży z afrykańskiej sawanny na północną część Indii. Kocham Indie, byłem tam wielokrotnie i zawsze, po kilku latach odpoczynku od hinduskiego zgiełku coś mnie woła ponownie do Indii. Tym razem chciałem pokazać mojej żonie Joli miejsca w Indiach, w których byłem ponad 20 lat temu – szczególnie Rishikesh i Varanasi. Oba te miejsca mocno wpłynęły na moje uczucia do Indii, Hindusów i generalnie Hinduizmu.

Kilka dni po przyjeździe do Rishikesh siedzimy sobie na naszym hotelowym balkoniku z pięknym widokiem na Ganges i małpy, które prawie wchodzą na głowę, myśląc o przedostaniu się do Varanasi. Jola mnie pyta – „czy słyszałeś o jakimś hinduskim festiwalu duchowym zwanym Kumbh Mela? Podobno ma na nim być kilkadziesiąt milionów ludzi … ci Hindusi to mają talent do wymyślania jakiś przesadzonych bzdur..”. Uśmiechnąłem się w duszy również czując jakieś typowe, hinduskie przegięcie informacyjne. Po chwili Jola mówi, że ten festiwal odbywa się 120 km od Varanasi, gdzie mamy dojechać za kilka dni. To był znak i sygnał, że musimy tam być i doświadczyć magii tego Zgromadzenia. Przez cały czas nie wierzyliśmy do końca cytowanym liczbom pielgrzymów odwiedzających to wydarzenie.

Aż przyszedł dzień, kiedy opuszczamy Varanasi i jedziemy do Prayagraj, miasta gdzie łączą się rzeki Ganges, Jamuna i Saraswati. Tam właśnie odbywa się MahaKumbh Mela. Wjechaliśmy na most nad Gangesem i zaniemówiliśmy. Wtedy dopiero poczuliśmy skalę i majestat tego miejsca. Wszędzie dookoła rozpościerał się widok setek tysięcy namiotów, setek ogromnych, prowizorycznych, bambusowych świątyń, dziesiątek pontonowych mostów i milionów ludzi. Wtedy uwierzyliśmy w cyfry, które jeszcze wczoraj budziły nasze niedowierzanie i rozbawienie.
Zwykle podróżujemy jak typowi backpackers – czyli małe plecaczki i nadzieja na nocleg, który zawsze jakoś się ogarnie. A nagle Zonk – takich naiwniaków jak my spaceruje tutaj dziesiątki tysięcy w nadziei na nocleg, choćby kawałek namiotu i siana chroniącego przed chłodem ziemi, a temperatura w nocy spadała do 6 st C. Idąc przez bezkresne uliczki Meli (skrót od MahaKumbh Mela) udało nam się kupić dwa ciepłe koce, mieliśmy swoje maty do jogi więc pojawiła się nadzieja, że przeżyjemy. Tutaj też zaczynają pojawiać się zdarzenia pokazujące aż wręcz bajkową synchroniczność sytuacji, jakie jedna po drugiej nas zastają. Kilka dni wcześniej na naszym profilu Facebook opublikowaliśmy posta o Rishikesh z informacją, że planujemy odwiedzić Melę. Nagle nieznany nam Polak pisze, że właśnie jest na Meli ale wyjeżdża następnego dnia, ale jak chcemy to zostawi nam swój własny namiot rozbity na obozie społeczności Rainbow. Nasz przyjazd opóźnił się przez odwołany lot z Delhi do Varanasi i straciliśmy nadzieję, że namiot będzie jeszcze na nas czekał przy takiej ilości ludzi praktycznie śpiących na gołej ziemi. Po blisko 7 km i ok 2 godzinach marszu z plecakami i grubymi kocami w końcu docieramy do kampu Rainbow i okazuje się, że mimo śpiących już w „naszym” namiocie nowych-dzikich lokatorów w pełnej kulturze i życzliwości odzyskaliśmy namiot. Więc ulga – mamy gdzie spać (namiot), na czym spać (mata do jogi na ziemi) i jeszcze czym się przykryć (nowe koce) – prawie pełnia szczęścia.

VideoCapture_20250301-104444.jpg

Jeszcze tego samego dnia odwiedza nasz obóz Hindus w pomarańczowych szatach swami i zaprasza cały obóz na spotkanie z jego guru i poczęstunek ciepłym posiłkiem. Skrzętnie przyjmujemy zaproszenie, szczególnie licząc na ten ciepły posiłek. Okazuje się, co też w kolejnych dniach się potwierdziło, że różnej maści guru zapraszają białych ludzi do zdjęć i filmików, które jakoby mają dowodzić zainteresowania międzynarodowego ich aszramem czy ośrodkiem. To często nadużycie, ale akceptujemy takie klimaty jako nieodłączna część kolorytu i folkloru Indii.

Tu objawia się kolejna synchroniczność. Z całej obecnej społeczności białych ludzi na tym spotkaniu z jakiegoś powodu zostaliśmy wybrani i zaproponowano nam abyśmy zostali w obozie tego guru w znacznie lepszych warunkach z wyżywieniem i to wszystko – UWAGA – bez żadnych kosztów po naszej stronie, po prostu zostaliśmy zaproszeni jako goście. Następnego dnia przeprowadzamy się do nowego miejsca i znowu śpimy na sianie, ale już na czymś co przypomina cienki materac. W kolejnym dniu dostajemy swój WŁASNY pokój, znowu na sianie ale już z własną toaletą i kranem z wodą – więc po prostu luksus i to piszę bez sarkazmu i żartu, bo na warunki noclegowe na całej Meli to, co nam ofiarowano było zaiste luksusowe. Po kilku dniach odważyłem się dopytać dlaczego akurat nam zaproponowano tak hojny dar w postaci fajnego noclegu i ciepłego jedzenia (3 razy dziennie, czasami nawet z deserem). Usłyszałem od Swami, że tak poczuł, że była jakaś w nas inna energia i coś nas z Jolą rozświetlało. Nie wiemy co to było, ale cokolwiek to było, to jesteśmy temu czemuś prawdziwie wdzięczni.

20250125_135103.heic

Po trzech dniach na Meli byliśmy prawdziwie zmęczeni, zziębnięci i zagubieni w gąszczu tysięcy miejsc do odwiedzenia. W 98 % miejsc język angielski nie działał, więc mimo zachęcającej energii i klimatu danego miejsca nie mieliśmy szansy się w nim zatopić i go poczuć. Pojawiały się jednak miejsca, gdzie nas zapraszano i posługiwano się angielskim. W niektórych czuliśmy się jak goście VIP. Jednak kolor skóry w Indiach, największym postkolonialnym kraju na Ziemi cały czas trochę uprzywilejowuje. Nie prosiliśmy o żadne przywileje, a mimo to szereg razy potraktowano nas po królewsku.

Raz weszliśmy do dużej świątyni, bo zawołała nas piękna muzyka. Kazali nam na początku rozdzielić się z Jolą, gdyż w świątyni obowiązywał podział kobiet (po prawej stronie świątyni) i mężczyzn (po lewej). Nam się mało spodobało takie rozdzielenie i zaczęliśmy się wycofywać, na co wszedł jakiś ważny ktoś z tej świątyni i zaprosił nas z Jolą do sekcji VIP, praktycznie przy samej scenie. Aż było nam trochę głupio, że tylko ze względu na kolor skóry siedzimy komfortowo przez tysiącami Hindusów za naszymi plecami. Koncert był cudowny, naprawdę wyjątkowy. Muzyka była przeplatana opowieściami, legendami i mitami o historii Pana Ram i Hanumana. Oczywiście nic nie rozumieliśmy, bo wszystko było opowiadane w języku hindi, aż tu nagle pojawia się obok mnie ktoś ze świątyni i o dziwo zaczyna tłumaczyć sedno wszystkich mitów – nie mieliśmy żadnej nadziei czy śmiałości w ogóle myśleć o takiej sytuacji. Po prostu wszechświat ofiarował nam magiczny koncert i magiczne traktowanie ze strony świątyni.

 

Następnego dnia idziemy gdzieś, jakąś drogą w tłumie ludzi i zaczynamy myśleć o wyjeździe z Meli. Wtedy ja mówię do Joli – „ … nie wiem, co musiałoby się wydarzyć żeby chciałoby mi się tu zostać na kolejne dni. Chyba ktoś musiałby się pojawić czy coś wydarzyć szczególnie magicznego … „ – nawet nie skończyłem zdania i obok nas zatrzymuje się jakiś wielki samochód terenowy do przewozu osób VIP i kierowca pyta czy gdzieś nas podwieźć. My z Jolą patrzymy na siebie z niedowierzaniem, wsiadamy do tego samochodu i prawie jednocześnie mówimy – To miejsce jeszcze nie chce żebyśmy wyjeżdżali. Na Meli magiczne rzeczy działy się jeszcze zanim zaczynałem o nich myśleć. Mam wrażenie, że synchroniczność pojawiała się jeszcze zanim moja Świadomość kończyła w pełni formułować intencje, że chciałbym „czegoś” – faktycznie to coś już było uruchomione i już się zadziewało  – coś niebywałego.

W końcu na Meli spędziliśmy 9 dni. Magicznych i często wzruszających dni. Byliśmy zapraszani na hinduskie urodziny, na 30 rocznicę ślubu, na różne rytuały i ceremonie hinduistyczne, zaprzyjaźniliśmy się z ciepłą i kochającą hinduską rodziną, od której większość zachodnich rodzin mogłaby uczyć się gościnności, okazywania sobie miłości, szacunku i wspólnej zabawy. Spotkaliśmy 129-letniego Swami, na którego w jego aszramie, w towarzystwie kilkunastu osób czekaliśmy ok 20 minut. Kiedy wszedł do pomieszczenia po prostu większość z nas się spontanicznie, bez wyraźnej przyczyny rozpłakała. Moc tego małego, drobnego człowieka, jaka od niego emanowała była tak silnie wyczuwalna. Do obecnej chwili nie rozumiem magii tamtego momentu, ale doprawdy było to wyjątkowe, szczególnie dla mojego sceptycznego, matematycznego umysłu. 

Z dziennikarskiego obowiązku muszę skomentować ważną kwestię, o której hinduscy organizatorzy całego Zgromadzenia lubią mówić i nią się chwalić – a mianowicie jakoby na wydarzenie przyjeżdża wielu pielgrzymów spoza Indii, z całego świata, podobno liczonych w dziesiątkach milionów. No cóż – tego nie możemy potwierdzić. W trakcie naszego 9-dniowego pobytu spotkaliśmy w tłumie może kilkanaście białych twarzy, co nie oznacza, że było ich gdzieś w zakamarkach całej Meli znacznie więcej, ale my tej skali obecności obcokrajowców na pewno nie doświadczyliśmy. Rzadkość białych obcokrajowców miała też swój humorystyczny walor, ponieważ Hindusi żyjący gdzieś w głębi Indii, poza turystycznymi szlakami rzadko widują białych ludzi i kiedy nas widzieli z nimi razem w tłumie, to często prosili o wspólne zdjęcia. Szczególnie Jola, atrakcyjna, młoda blondynka bywała często sensacją. Na początku było to zabawne czy wręcz urocze, ale kiedy takich sytuacji pozujących przybyło do grubo ponad 50 dziennie, to zaczęliśmy już trochę uciekać od kolejnych zdjęć. Zdarzały się nawet momenty kiedy grupa Hindusek po prostu czekała na Jolę aż wyjdzie z Toy-Toya i dopadały ją przy toalecie prosząc o zdjęcia na wyjątkowym, toytoyowym tle.

MahaKumbh Mela to zdecydowanie prawie wyłącznie hinduskie Zgromadzenie, silnie religijnie i historycznie zakorzenione w ich umysłach. Trzeba zobaczyć całe rodziny z dziećmi śpiące na zimnej ziemi, synów niosących swoje stare matki na plecach, kalekich ludzi, czasami bez kończyn zmierzających w swój sposób w kierunku Gangesu – trzeba to zobaczyć żeby poczuć moc ich wiary i nadziei.

VideoCapture_20250124-010930.jpg

Takie wydarzenie ma miejsce w tym samym miejscu od ponad 2 tysięcy lat – raz na 144 lata. Hindusi wierzą w moc tego miejsca, gdzie łączą się 3 rzeki – Ganges symbolizujący czystość, która ma oczyścić duszę z przeszłych zdarzeń i grzechów, co z kolei ma umożliwić wyzwolenie z cierpienia świata materialnego. Drugą rzeką jest Jamuna symbolizująca miłość i oddanie aby łączyć się z bogami. Trzecią rzeką jest Saraswati symbolizująca mądrość i wiedzę, które mają przebudzić intelektualnie i duchowo. Hindusi więc silnie wierzą, że jeżeli w danym dniu i w określonym miejscu – właśnie na połączeniu tych trzech rzek zanurzą się i obmyją mieszanką trzech, świętych rzek wówczas uzyskają harmonię ciała, umysłu i intelektu niezbędną do trwałej ucieczki z koła narodzin, karmy, przywiązania i cierpienia.

Na Meli czuć siłę tej wiary na każdym kroku, w oczach tych ludzi, ich radości i szczodrości, jaką często między sobą wymieniają. Piękne, przepiękne doświadczenie. Wiemy z Jolą, że coś nas tam zaprowadziło. Pewnie w kolejnych latach będziemy integrować i coraz lepiej rozumieć co to było i dlaczego. Dzisiaj wiemy, że za 144 lata na pewno tam wrócimy.

Dla chcących doświadczyć atmosfery Kumbh Mela jest też dobra wiadomość, ponieważ w Indiach jest kilka „odmian” Meli. Są takie, które odbywają się co 12 lat, zgodnie z układem astronomicznym Słońca, Księżyca i Jowisza, które właśnie co 12 lat ustawiają się w jednej linii. Ale są też mniejsze odmiany Meli 6-letnia i 3-letnia. Myśląc „mniejsze odmiany Meli” pamiętajmy, że każda odmiana to miliony pielgrzymów i wiele dni zgromadzenia. Wszystkie te odmiany zawsze odbywają się w jednym z 4 uświęconych miejsc nad świętą rzeką. Głównym i największym miejscem jest Prayagraj, gdzie spotykają się 3 święte rzeki, kolejnym jest Hardiwar nad Gangesem, niedaleko Rishikesh, później są jeszcze dwa - Nasik nad rzeką Godavari oraz Ujjain nad rzeką Sipora.

Jeżeli zatem nie chcesz czekać do kolejnego wcielenia na następną MahaKumbh Mela, za kolejne 144 lata, to odwiedź inne z 4 uświęconych miejsc, gdzie takie Zgromadzenie odbywa się częściej. Naszym zdaniem warto – wtedy dopiero poczujesz prawdziwe Indie poza plażami Goa czy pałacem Taj Mahal, poznasz prawdziwych Hindusów, nie tylko tych, którzy próbują Ci sprzedawać jakieś gadżety na turystycznych straganach, a być może też zrozumiesz moc ich wiary i jak silnie ta wiara kreuje życie zwykłego człowieka w Indiach. Nie musisz wierzyć w to, co oni, nie musisz wyznawać ich wartości, ale warto dotknąć rdzenia i sensu tradycji zapisanej w Wedach wiele tysięcy lat temu kiedy biały człowiek w dzisiejszej Europie biegał jeszcze z dzidą polując na zające. Naprawdę cały czas wiele możemy się od tej tradycji nauczyć.

Darek / Samadhi

luty 2025

20250125_145304.heic
Bądź na bieżąco

Dziękujemy za subskrypcję!

KONTAKT:

tel. 502 787 402, 530 060 008

e-mail: samadhi.poland@gmail.com

ADRES:

MASYW ŚLĘŻY Wiry 23

58-124 Marcinowice

Google Maps

DOJAZD:

AUTOBUS

Świdnica - Wiry 

Wrocław - Sobótka

 

LOKALNE TAXI 

Sobótka - Wiry

taxisobotka.pl

PKP

Wrocław - Świdnica

Wrocław - Sobótka

Napisz do nas

Dziękujemy za wiadomość!

  • Instagram
  • Facebook
bottom of page